piątek, 26 marca 2010

719. wszyscy kraftują

Karteluchy wielkanocne z głowy – w sumie powstało osiem i starczy :) Przy ostatniej wyjechałam już zupełnie w wiosnę, a jednocześnie ku pracom znanej wielu z nas Art-Paperiny. Intrygują mnie bardzo jej piękne prace, więc próbuję, jak to działa... aj, paseczki cieniutkie, delikatne, narzędzie dentystyczne (szpikulec z kulką do nakładania kleju i przenoszenia szczegółów) – no i takie coś wyszło:
Wróciłam wczoraj do domu, T był już wcześniej. Mówi, że kot strasznie bryka, chyba w związku z wiosną, a szczególnie szaleje w kraftowni, więc jak coś tam zmalował, to wiadomo kto. No dobra, nie zwróciłam uwagi. Po jakimś czasie idę, patrzę – rzeczywiście, drzwi otwarte, więc poszłam zobaczyć... i takie coś było na biurku. Niby że kot zmajstrował. Ha ha ha!

Proszę uprzejmie zwrócić uwagę na szczegóły w postaci trójwymiarowości dzieła oraz na wykorzystanie nożyczek dekoracyjnych... T normalnie posługuje się narzędziami większego kalibru, typu piła do drewna i gan gwoździowy, gdyż buduje domy, co dla mnie stanowi kraft nad krafty. A tu się i z małymi nożyczkami umie obejść.

Ową gębą nawiążę do najnowszego posta w imaginarium – o lalkach. Uprzedzam lojalnie, że niektóre lale daaaleeeko odbiegają od standardowego wyobrażenia o lalkach, ale na szczęście internet jest długi i szeroki, więc się wszyscy zmieszczą – i różowe barbulce, i jednookie gałgan-lalki ze szramami. A ja siedzę sobie gdzieś pośrodku :)

czwartek, 25 marca 2010

718. wielkanocne kartki

Pora najwyższa wysyłać... wczoraj więc powstało sześć, częściowo z wcześniej przygotowanych elementów. Z pierwszej i drugich jestem zadowolona, co do trzecich – nie mogę się zdecydować :)

Przedstawiam dzieła w cieniu porannego deszczu...


środa, 24 marca 2010

717. trzy po trzynaście

Wczoraj był intensywny dzień kraftowy... powstały trzy kartki oraz COŚ, czego pokazać nie mogę, bo to na kwietniowe skrapowanie codziennością. Do końca marca można jeszcze podsyłać prace herbaciane, dołączyć do pieknej galerii, jaka się zapowiada!


Mam też trzy kartki dla trzynastolatków. Pierwsza jest dziękująca – strasznie poważna mi wyszła, ma dziękować za zaproszenie na koncert w zeszłą sobotę. Trzynastoletni syn znajomych gra na skrzypcach w orkiestrze i miałam właśnie przyjemność posłuchać występu – i obejrzeć z bliska harfy, przepiękne instrumenty, i z dźwięku, i z kształtu. Młodzież występowała w smokingach, poważna sprawa, to i kartka mi wyjechała w podobne klimaty.

Dwie pozostałe kartki są dla bliźniaczek z lekcji polskiego. W ramach prezentu dostaną po kilka tuszów i pieczątek, razem z odpowiednim papierem, rzecz jasna. Takoż i kartki są proste, żeby dziewczyny mogły odgapić, a że nie mają zbytnio doświadczenia...

Coś mi się zdaje, że ta z trzema kwadracikami jest trochę za gęsta, napchało mi się wszystkiego, ale jak patrzę na nastoletnie przedmioty rozmaite, to bywają takie dyzajny, więc się nie będę przejmować.

To teraz mogę pędem dokończyć karteluchy wielkanocne i trzeba je czem prędzej powysyłać.

wtorek, 23 marca 2010

716. bibułka zaprzyjaźnia się z wybielaczem

Ta-dam! Drugą część eksperymentu bibułkowego można uznać za udaną – i jest to udanie się w sensie pozytywnym, tzn. nie chodzi o to, że dowiedzieliśmy się, co nie działa :)
Wróciłam wczoraj do domciu, zrobiłam obiady na trzy dni, a potem zabrałam się za ciąg dalszy doświadczeń... Okazało się po pierwsze, że ciut kolorów popsikanych rano wodą jednak się przeniosła – chociaż niedużo i na jasne bibułki. Zamieniłam więc wodę w psikaczu na wybielacz, nacięłam nowego papieru... i jazda!
Powyżej są przykłady rezultatów. Obserwacje mam takie, że kiedy się te świstki suszy suszarką do włosów, to wybielone plamy bardzo jaśnieją. Suszyć można nawet na własnym brzuchu (inaczej łopoczą bardzo i trudno w nie trafić), ale trzeba do tego ubrać stary podkoszulek, bo wybielacz oczywiście robi plamy.

Można też wybielaczem malować, albo tworzyć liniowe i symetryczne wzory poprzez składanie bibułki i malowanie wybielaczem tylko po kantach.

Najlepiej kolor traciły bibułki ciemniejsze, szczególnie zaś zielona, która bladła (bledła?) na słoneczno-żółto.

Jeden z produktów wykorzystałam od razu w karteczce z akcentem francuskim:

poniedziałek, 22 marca 2010

715. wodoodporne bibułki, czyli nie wszystko się udaje

W zasadzie, jak powiedziałby Edison, eksperymenty dowodzące, że coś się nie udaje, również należy uznać za sukces, bo się wyeliminowało określone możliwości, czyli wie się więcej. Zatem, podchodząc do zagadnienia optymistycznie, podczas weekendu poszerzyłam wiedzę odnośnie bibułek z herbacianej torebki, jak również bibułek gładkich i marszczonych.

Wymyśliłam sobie rybę, docelowo miała stać się częścią kartki. Ryba jest ze sznurka, brylancika i owsianki (w postaci rybich łusek). Wyobraziłam sobie, że na to wszystko przylepię herbacianą bibułkę (kontynuując marcowe wyzwanie w Craft Imaginarium) i wyjdzie mi coś staro-płasko-rzeźbo-podobnego. Otóż – nie wyszło. Torebki herbaciane, helou, mają się z natury nie rozciągać, więc i oblepienie sznurka nie bardzo się udało. Pewnie zwykła bibułka byłaby lepsza.

A skoro mowa o zwykłej bibułce... wyczytałam gdzieś, że można bibułki ułożyć warstwami i spsikać wodą, to się porobią fajne zacieki. Przypomniałam sobie, jak to się człowiek dawniej trząsł, niosąc zakupioną bibułę do domu, żeby czasem nie padał deszcz... a tu się okazuje, że robią jakies wodooodporne bibuły i ani kapeńka koloru nie przenosi się na inne warstwy! Ani w przypadku bibuły gładkiej, ani marszczonej. Przypuszczam, że dało by się uzyskać jakieś wzory za pomocą wybielacza (Clorox itp.), ale ponieważ ten pomysł właśnie wpadł mi do głowy, nie został jeszcze wypróbowany :)
Natomiast w miarę udała mi się prosta kartka urodzinowa dla Lady E.

czwartek, 18 marca 2010

714. polskie kawałki raz - moje miasto

W craft imaginarium wystawiono właśnie świeżusieńkie wyzwanie - Moje Miasto zainspirowane piosenką Marii Peszek. Zzzzzapraszamy serdecznie do zabawy!

Moje miasto właściwie wcale nie jest moje - przyplątał się znienacka austriacki znaczek, ale ma on w sobie to, co w miastach uwielbiam, czyli domki, kamieniczki. Cieszę się dlatego (między innymi) na nadchodzący urlop, bo będzie szansa na zobaczenie nawet w tym kraju-o-krótkiej-historii trochę starszych budowli, domków w całym tego słowa znaczeniu! Mam nadzieję, że nazbieram natchnienia...
A do dzieła wracając, to przywiązałam się do refrenu zadanej piosenki, mówiącego o deszczu i słońcu/świetle - stąd kolory. Niby-deszcz powstał z paseczków opalizującej folii do kwiatków oraz organzy, przysmażonych nagrzewnicą. Do tego jeszcze szczątki z magazynów, koraliki, odrobina embossingu na gorąco... i gotowe.
Nagrzewnica, z której ostatnio nader często zdarza mi się korzystać, uzyskała nawet pieszczotliwa nazwę Szczurek, bo tak właśnie wygląda, kiedy spoczywa na podłodze - popielaty gryzoń z otwartą paszczą i długaśnym ogonem.

niedziela, 14 marca 2010

713. szukajcie, a znajdziecie... więcej, niż szukaliście

Względem poszukiwań zacznę od fajnego logo Googla, wyszukiwarki wszechinternetowej, odnoszącej się dzisiaj do dnia pi - 3.14.
Jeśli zaś chodzi o moje dzisiejsze grzebanie... to natrafiłam na dzieło sztuki recyklingowej w pełnym znaczeniu tego słowa. Chodzi mi o stół zbudowany z wytłoczek po jajkach na tej stronie - ponoć roślinki w nim umieszczone rozkładają mebel wykorzystując go jako glebę, czy też kompost, i stół znika. Na stole się je, a tym razem stół jest zjadany. Ciekawostka.

Stół ów należy też do pewnej galerii, gdzie można obejrzeć całe mnóstwo fajnych przedmiotów, jak choćby mebelki autorstwa pana Suttona (klikamy enter, a następnie na liście artystów znajdujemy wspomnianeg twórcę. Ech, ten flash - ciężko go zlinkować.) Toż jakby się do bajki jakiejś wpadło, do książeczki dla dzieci, z cudacznymi ilustracjami! Szczególnie, jeśli się popatrzy na zdjęcia całych pomieszczeń odzianych w te szafeczki.

A tak naprawdę to szukałam natchnienia w związku z papierem mazanym pastą maczną, w której można rysować wzory grzebykiem, patykiem i innymi narzędziami. Można kolorować, można nawet pisać. Oczywiście, że natchnienia jest całe zatrzęsienie, a to i to zupełnie rzuca na kolana.

Wracając zaś do tyveku, wspomnianego w craft imaginarium - jakby w odpowiedzi pojawił się na pewnym blogu długaśny post o tym, co z owego materiału budowlanego można wytworzyć. Zardzewić, pomalować, pokleić, poszyć, postemplować... the possibilities are endless. Kto by pomyślał.

sobota, 13 marca 2010

712. serenitea

Na świeżym jeszcze blogu Craft Imaginarium jest pachnące wyzwanie, oparte na ilustracjach Pachnącej Szafy - samo oglądanie strony (i czytanie historyjek) tej firmy to przyjemność! Nie wątpię, że i wonne cudeńka, jakie proponują, są niezwykłe.

A ja kręcę się nadal wokół herbaty, ale tym razem tylko tematem, nie materiałem. Jedna z szafowych grafik przeniosła mnie w ogród spokoju, gdzie wśród liści, kwiatów i ptactwa można sobie znaleźć cichy kącik na medytacje, na filiżankę (michę) herbaty... w pracy mam taką gigantyczną filiżanę, niebieskozieloną właśnie, z której herbata starcza na pół dnia :)

Szczegóły... nie obyło się bez ulubionego ostatnio narzędzia, czyli nagrzewnicy. Złota akrylówka "na sucho", ModPodge kilkuwarstwowy na obrazku, koraliki.

No i jest też tył.

Tyle na dziś. Dzieciaki chore, lekcja się odwołała - czuję się, jakbym dostała niespodziewanie dzień urlopu. Plany oczywiście mam taaaaaakie, więc do rrrrroboty, do rrrrroboty!

czwartek, 11 marca 2010

711. herbaciane krawiectwo

Na fali wyzwania w craft-imaginarium zabrałam się za dalsze eksperymenta. Chodziła mi po głowie kiecuszka, bo bibułka z zużytej herbacianej torebki jest jakaś taka szmatkowata, a jednocześnie półprzezroczysta, co aż prosi się o kobiecy fatałaszek. Takoż i powstała sukieneczka.
Jak to z prototypami bywa, w trakcie pracy od razu przyszły mi do głowy ulepszenia, więc zaraz piję herbatkę (brzoskwiniową, czyli piczesową, jak to nazywa tut. Polonia), suszę bibułkę i będę próbować ponownie.

Natenczas jest taki egzemplarz – na bibułce znajduje się conieco gorącego embossingu, a pod nią jest „halka” z pieczątkowymi zawijasami. Wstążeczka, koraliki, skrawek bawełnianej koronki, kropeczki z trójwymiarowej farbki do tkanin.
Stworzyłam też kartkę w zamierzeniu męsko-turystyczną dla faceta-pasjonata gór. To też się liczy na wyzwanie herbaciane, gdyż wmontowałam w nią górę i japońską bramę z herbacianej torebki oraz szczątki bibułki. Oprócz tego mamy niebo z wnętrza bankowych kopert, kawalątek mapy, nici ze sklepu drugiej szansy, siateczkę z czosnku i gazetowe targanki. Hasło „Experience outside the box” odnosi się do zdobywania nietypowych doświadczeń, odkrywania nowości itp., na bazie wyrażenia „think outside the box”.

I tak: blok papierów K&Company, wielkości płyty chodnikowej, leży sobie i robi wyłącznie za tło przy zdjęciach, a pani Kasia zbiera śmieci i skleja je do kupy, zamiast wykorzystać ładne, sklepowe. Obiecuję sobie, że już następna praca będzie z TAMTEGO papieru...

środa, 10 marca 2010

710. Co ma osiemnastowieczny kolor do oglądania klasyki telewizyjnej w późnych godzinach wieczornych

Ach, jak ja lubię wędrować z linka na link, grzebać w tym ogromie informacji, jakie oferuje nam internet! A internet to w sporym stopniu śmietnik, więc jeśli wśród badziewia utoruje się znienacka zgrabną ścieżkę łączącą punkty zupełnie nie mające ze sobą nic wspólnego...

Takoż i mamy wpis na bardzo fajnym blogu, Box of Treasures, o starych tablicach – wzornikach kolorów. Piękne eye candy, więc powędrowałam do źródła, bo może znajdzie się więcej? Tablice, jak się okazało, rezydują na tej stronie, która bogata jest w prace historyczne na rozmaite tematy, niektóre wielce kuszące (powinni od razu oferować wiaderko darmowego czasu, żeby się spokojnie można było zagłebić.)

Widzę, że w adresie strony jest „gutenberg”... hm, czyżby się strona Projektu Gutenberg taka ładna zrobiła? Eee, to chyba jednak osobna sprawa. Wędruję jednak z ciekawości do Projektu i wrzucam w ichnią wyszukiwarkę hasło „Florida” – nuż się znajdzie coś ciekawego, można by przeczytać w związku z nadchodzącą wycieczką.

No i jest, dzieło niejakiego Bradforda Torrey’a, który, jak się okazuje, pisał między innymi do magazynu The Youth’s Companion, którego to magazynu wydawcą był Perry Mason. Co za zbieg okoliczności, „Perry Mason” to tytuł serialu telewizyjnego, starego, czarno-białego, który „leci” na naszym ulubionym kanale o 22:30... Okazuje się, że pisarz, autor powieści detektywistycznych o Perrym Masonie, na których opiera się serial, był w dziecięctwie fanem wspomnianego magazynu i chciał w ten sposób upamiętnić jego wydawcę. Ha!

„Perry Mason” to zapewne bardzo fajny serial, klasyka, zresztą swego czasu był najdłużej produkowanym serialem detektywistycznym (ciekawe, czy Grissom albo Horatio to jego następcy??). Mam jednak problem z jego oglądaniem, bo między 22:30 a 23:30 ciężko mi jest się skupić na dość zawiłej, na dodatej czarno-białej fabule. Ma on jednak specyficzną atmosferkę, no i OCZY Głównego Bohatera. Popatrzcie...

poniedziałek, 8 marca 2010

709. książka - niespodzianka

Książka - niespodzianka ma tytuł "Effi Briest" i znalazła się w moich rękach pewnego listopadowego wieczora w Krakowie. Wędrowałam, zdaje się, ulicą Floriańską (albo gdzieś tam na Starym Mieście), w bramie dojrzałam kramik z książkami i wpadłam na chwilkę, mając nadzieję na jakąś staroć fantastycznonaukową dla Tomka.
Pan bukinista (?) miał również pudełko z książkami najnajtańszymi, za złotówkę chyba czy dwie - trochę to przygnębiające, jak się zacznie myśleć, że to pozycje, co do których utracono nadzieję, że ktoś kupiłby je za złotych przykładowo pięć czy dziesięć.
Wybrałam "Effi" spodziewając się romansidła, bo na okładce była paniena w kapeluszu, zaś samo nazwisko autora (Theodor Fontane) ani tytułowa bohaterka nie mówiły mi kompletnie nic. Zaczęłam czytać jeszcze w Polsce, skończyłam wczoraj.
W dzisiejszych czasach nie czyta się niczego bez sprawdzenia w internecie kim jest autor, jeśli się go nie zna, osochozzzi ewentualnie w książce pod względem otoczki czasowej, kulturowej, politycznej itp. I cóż się okazało! Theodor Fontane to autor ważny, tym samym słupku, co przykładowo Goethe i Mann (literalnie - w Berlinie, zdaje się, jest coś w rodzaju pomnika ważnych pisarzy, zbiorowo, w formie stosu książek, i pan Fontane właśnie tam występuje.)
Zaś "Effi Briest" wedle jednego z komentarzy to część trylogii zawierającej poza nią "Annę Kareninę" i "Madame Bovary". Taka międzynarodowa, międzyautorska trylogia, a co.
I w ten sposób całkiem przypadkowo tania książka poszerzyła moje horyzonta. Widzę też, że jest film, może uda się go namierzyć, chętnie bym obejrzała.

piątek, 5 marca 2010

708. Bereszit bara Elohim et haszamajim...

Czyli "Na początku stworzył Bóg niebo..."

Wczoraj trochę niespodziewanie zrobił nam się kosmiczny wieczór - zaglądanie właśnie w niebo, na ile pozwala nam domowy sprzęt. Tak więc najsampierw obejrzeliśmy start rakiety (ruch na tym Przylądku Canaveral jest większy, niz kiedykolwiek sądziłam) na NASA-tv. Fascynująca sprawa, odliczanie, czekanie, nasłuch na to, co tam sobie gadają i wreszcie fffffuch i poooooszłooooo!

Potem T wyjechał na balkon z aparatem - dotarł bowiem trójnóg, ostatni zamówiony dodatek do nowego nabytku. Udało mu się nawet zrobić zdjęcie Oriona - jak się fotkę powiększy, to widać pas, widać mgławice w "spódniczce" i Syriusza w lewym dolnym rogu.

Jak się ma naprawdę dobry sprzęt, to ta część nieba wygląda następująco: [zdjęcie z Wiki]

A tu jest mapa [równiez z Wikipedii]:

Następnie otworzyliśmy teleskop i podglądnęliśmy conieco M-42, czyli Mgławicę Oriona - widać było troszkę jaśniejszej mgiełki wobec świecących punkcików, niewiele, ale zawsze coś :)
I wreszcie na koniec, dziś rano przed wyjściem do pracy, T pstryknął jeszcze kilka portretów Księzyca:


Niebo jest nie-sa-mo-wite. Wystarczy zadrzeć głowę i od razu wpada się w podziw...

czwartek, 4 marca 2010

707. chwalpost

Wczoraj wieczorem, po lekcji, schronisku i bibliotece, zajechałam tzw. kawał światu do miejsca, gdzie odbiera się paczki FedExowe, jeśli się nie było w domu, gdy przesyłka chciała wejść. Otwarłam od razu na miejscu, chwaląc się pani FedExowej zawartością – gdyż przybyły właśnie bilety na rakietę! Bilety dla nas to te tycie skrawki w rogu, natomiast większość obrazka zajmuje bilet dla samochodu.
To już chyba można planować wyprawę na bardziej poważnie... (tak w ogóle, to wyjazdy dzielą się na wycieczki, wyprawy i ekspedycje. Wycieczki robi się z buta albo po małym przygotowaniu, wyprawy są dalsze, z noclegami i sporą ilością atrakcji, natomiast ekspedycje... ekspedycja to będzie, jak się wyprawimy za koło polarne :) Być może Gwatemala też by podpadała pod kategorię ekspedycji. Ekspedycja kojarzy mi się z tym, że człowiek jest w znacznym stopniu zdany na siebie, bo turla się gdzieś po pustkowiach, najlepiej żwirowymi drogami.)

Skoro o dalekich światach mowa, to odprawiłam dziś małą paczuszkę do Chin – do nowej koleżanki związanej z pracą. Uczyniłam to za pomocą kobietki od nas z biura, która właśnie wybiera się do Chin na targo-konferencję. Posłałam kalendarz z polskimi widokami – Kraków, Tatry, Góry Stołowe, Kaszuby itd. Trzeba siać, nawet w Chinach! Oraz dbać o kontakty, na wypadek, gdyby doszła kiedyś do skutku wyprawa do Azji.

Natomiast Google ma dziś wyjątkowo fajne logo – Cztery Pory Roku z okazji urodzin pana Vivaldiego.

środa, 3 marca 2010

706. małe czytelnictwo

Że bluzka zakupiona za pare $$ w Wielkim Supermarkecie wyprodukowana została w Nikaragui, to mnie nie dziwi. Często na zakupach ciuchowo-obuwniczych przelatuje się pędem przez cały globus.
Że być może rozleci się po kilku praniach – to też mnie nie zaskoczy, bo takiej wybździnce raczej długiej egzystencji nie wróżę (zakupiłam ją ze względu na pięęęęękny fioletowy kolor).
Ale że zrobiona jest częściowo z bambusa?!?

Nie ma się jednak co ekscytować, że człowiek przyodział się ekologicznie i zielono, bo wystarczy wrzucić „bamboo rayon” w wyszukiwarkę, a posypią się artykuły o tym, że to jednak trochę kit.

A zmieniając temat – książkę fajną mam z biblioteki, o kartonie pudłowym i co można fajnego z niego zrobić – taką małą zajawkę przedstawię, aż mnie kusi, żeby poeksperymentować, bo na zakładzie zawsze jest za dużo pudeł.


No i jeszcze fajny kwiatyś, wygląda na dość prosty...
A, i zapomniałabym – trwa właśnie narodowy miesiąc kraftowania...

...więc należy się brać do rrrrroboty! Do rrrroboty!

wtorek, 2 marca 2010

705. Dzieje się!

Gdyby przypadkiem ktoś się rozglądał za marcowym skrapowaniem codziennością, to śpieszę poinformować, że można je znaleźć na blogu craft-imaginarium. Jest to blogasek funkiel-nówka przyszanowana, wystartował dziś i będzie pełen rozmaitych, a ciekawych postów! Będą wyzwania dłuższe i krótsze, poczynając właśnie od codzienności, będą notki inspirujące, wyjaśniające, pchające na nowe drogi, poza horyzonty, poza to , co znane i oczywiste. W imieniu całego zespołu niebylejakich osobowości naszego kraftowego świata – zapraszam serdecznie do oglądania, czytania i uczestniczenia!


poniedziałek, 1 marca 2010

704. koshkonong

Ponieważ wycieczki śnią się nam po nocach, wybraliśmy się wczoraj na małą wyprawkę do Wisconsin, nad jezioro Koshkonong, o tu.
Szczegóły będą w albumie ze zdjęciami, a teraz powiem tyle, że najciekawsze było jeżdżenie autem po lodzie, właśnie po tym jeziorze. Trochę straszy, ale skoro hulają po nim wielkie SUV, to przecież Impala też wytrzyma.
Takie tablice witają człowieka przy jeziorze:

Potem się wjeżdża, z pewną taką nieśmiałością, po rampie słuzącej w lecie do spuszczania łodzi na wodę...

Potem się łazi, kopie w lodzie dziury testujące (nie dokopując się do wody, co jest w sumie pozytywnym odkryciem), robi zdjęcia...

...i wspomina, że całkiem podobne widoki były na Wielkim Słonym Jeziorze w Utah. To nie śnieg, to sól :)

W drodze powrotnej nastąpiło niezwykle przyjemne wydarzenie. Zatrzymaliśmy się w sklepie, już którymś z kolei, szukając zimowej kurtki pracowej dla T. Na wyprzedaży znaleźliśmy nie tylko to, czego szukaliśmy – ale również kurteczki alaskowe, nawet lepsze, niż chciałam! Jest nieprzemakalny wierzch, jest odpinalna podpinka, którą dodatkowo można wywracać, jest kaptur, takoż odpinalny, jest zylion kieszonek i schowków. Na wyprzedaży takie kurtki były DWIE, jedna L, druga M. $17.99 od sztuki. Yessss!

Skoro już w dziale odzieżowym tak się nam poszczęściło, to zajrzeliśmy jeszcze do kampingowni i do naszego składu sprzętu dołączyła latarnia i... solniczko-pieprzniczka z klapkami. Już nam się więcej nie będzie wysypywało. Sól jest nadzwyczaj przebiegła, choćbym nie wiem jak zapakowała i ustawiła zwykłą solniczkę, to na wycieczce zawsze się wysypie.